O maskirowce w dezinformacji
Czy wywiad ma jakieś patenty na kłamstwa, oszustwa i dezinformację? Czy można się przeszkolić aby móc wykrywać manipulację informacją na skalę strategiczną? I jak się przed nią bronić?
Wielokrotnie w ostatnich latach natykałem się na dyskusje (także w gronie ekspertów od różnych działań niepożądanych) na temat „dezinformacji”. W wielu przypadkach byłem świadkiem mieszania pewnych pojęć. Owo mieszanie – często niezamierzone – utrudnia zrozumienie, o czym tak naprawdę były te dyskusje. Szczególnie zaintrygowała mnie w tych rozważaniach kariera pojęcia „maskirowka”. Podlega ono swoistemu rozciąganiu – jak guma balonowa, rozciąganiu znaczeniowym – na inne pojęcia.
Będziemy się spierać zażarcie…
Zacznijmy od początku czyli od definicji. Uczciwość nakazuje uzgodnienie znaczenia terminów, zanim zacznie się zaciekła dyskusja. Proponuję więc Czytelnikom tytułem eksperymentu – jeśli mają taką możliwość tu i teraz – oderwanie się od lektury i sprawdzenie za pomocą znanej wyszukiwarki pojęcia „maskirowka”. A potem „dezinformacja”. Pomińmy odniesienia do Smoleńska. Sensowne definicje znajdziemy m.in. w haśle „maskowanie” na Wikipedii. „Maskowanie taktyczne” nie budzi wątpliwości. Klasyczne maskowanie czołgu siatką znane jest wszystkim miłośnikom militariów. Ale dalej jest już gorzej. „Maskirowka” czai się groźnie wokół różnorakich działań wojsk, także specjalnych. Przy „dezinformacji” będzie znacznie więcej zamieszania. W końcu to jest – według Władimira Wołkowa/Volkoffa – „oręż wojny”. I „maskirowka” zacznie tworzyć barwny koktajl z „dezinformacją”. Pisał o tym Suworow, pisali inni. To które jest które? Spróbujcie się Państwo połapać w tych wszystkich pojęciach i rozważaniach na ich temat. Z góry współczuję.
Aby nie przedłużać niepewności powstającej wskutek dyskusji mieszających w głowach Czytelników zaproponuję roboczo, na potrzeby niniejszego wywodu, w miarę klarowny dla mnie podział pomiędzy zjawiskami koncentrującymi się na maskowaniu i tymi skupionymi na dezinformowaniu, bazując na anglojęzycznych pojęciach „denial” i „deception”. Mnie ten podział bardzo pomaga z rozumieniu problemów związanych z maskowaniem i dezinformowaniem i nie pozwala mi zgubić się w poplątanym gąszczu jaki panuje w rodzących się kwestiach. Zapraszam Czytelników do podążania moim śladem.
Oszukać przeciwnika
W literaturze przedmiotu (w języku angielskim) poprzez „denial” (odcięcie, odmowa dostępu) rozumiemy wszelkie działania mające utrudnić/uniemożliwić innym dostęp do informacji o X. Umówmy się, że nie chcemy aby wiedza o X wpadła w ręce przeciwnika. Chronimy więc X zamykając je w sejfie lub szafie i/lub chowamy tak, aby nikt X nie odkrył a dodatkowo stawiamy wartownika, aby trzymać z daleka ciekawskie oczy i uszy. Jeśli X to czołg – wkopujemy go w zagłębienie w glebie i nakrywamy siatką. Satelity mogą sobie latać. Gapiów w okolicy trzymamy na dystans, z daleka od naszego czołgu. To jest maskowanie. „Maskirowka” – po rosyjsku. Istotny jest fakt, że czołg (nasze X) faktycznie istnieje, tylko my za pomocą maskowania nie pozwalamy przeciwnikowi zweryfikować, gdzie ten czołg tak naprawdę jest. Oszukujemy wroga, ale tylko troszkę…
W przypadku „deception” (co znaczy: zmyłka, oszustwo, i niech językoznawcy mnie poprawią, jeśli się rozmijam z sensem tego zwrotu) zachowujemy się bardzo, bardzo, baaardzo nieładnie. Maskowanie to mały pikuś przy takim oszustwie. Bo to oszustwo polega na tym, że zamiast czołgu tworzymy iluzję czołgu. Czołgu nie ma, a jakby tam był. Siatka maskująca jest? Jest. Ślady gąsienic są? Są. Plama barwna sygnalizująca coś ciepłego (stygnący silnik) jest? Jest. To jaki jest nieodparty wniosek z tych ewidentnych śladów? TAM JEST CZOŁG. Prawda, że proste?
Jeśli nasz ciekawski poszukiwacz czołgów bardzo chce go znaleźć, to jak u Kubusia Puchatka – im bardziej będzie szukał, tym bardziej… no właśnie, co tym bardziej? Ano, będzie bardziej podatny na wychwytywanie wszystkich dowodów potwierdzających hipotezę: „Tam jest CZOŁG”. I im bardziej szefowie tego obserwatora będą naciskać na szybkie, jak najszybsze zlokalizowanie czołgu, tym bardziej będzie on miał tendencję do identyfikowania kolejnych dowodów (najchętniej takich „nieodpartych”) na istnienie tego czołgu we wstępnie namierzonej lokalizacji. I znajdzie je. Bo my – oszuści – dostarczymy mu tych dowodów w ilości wystarczającej. W sam raz. Nie za dużo, nie za mało. Kubuś Puchatek zobaczy mini punkt MPS (materiały pędne i smary). Będzie antena na wozie łączności. Będą namioty dla żołnierzy i ścieżki pomiędzy nimi oraz suszące się… np. gacie. Będzie kuchnia z grochówką dla załogi czołgu i wartowników. Będą różne, przeróżne ślady dla ciekawskiego obserwatora. Tylko CZOŁGU nie będzie.
Diabelska pułapka. Skąd nastąpi atak?

www.flickr.com by Conal Gallagher, CC BY 2.0
Odwróćmy sytuację. Wyobraźmy sobie, że to MY poszukujemy obcych czołgów. I utrudnijmy sobie zadanie. Przyjmijmy, że to nie my osobiście jesteśmy obserwatorami. Są nimi nasi koledzy i koleżanki, gdzieś tam w terenie, gdzieś tam nasłuchujący komunikacji radiowej, skryci w punktach obserwacyjnych lub operujący bezszelestnymi dronami, zaopatrzonymi w głowice optoelektroniczne. Nasze oczy i uszy. Nasi towarzysze broni. Mamy do nich zaufanie. Są pojętni, dobrze wyszkoleni i zdeterminowani, aby chronić swoją Ojczyznę, swoich bliskich przed wrogiem. Od nich dostajemy dane na temat pilnie poszukiwanego czołgu i jego przypuszczalnej lokalizacji. Czy możemy nie dać się oszukać? Czy może jednak jesteśmy bezradni i skazani tylko na te dane, jakie pozwala naszym wysłannikom zebrać przeciwnik, czasem tylko popełniający samemu rozmaite błędy w maskowaniu swoich sił? Pułapka, jaką na nas szykuje jest iście diabelska. Jeśli nasi ludzie w terenie wytropią ślady czołgu, to jaką mamy pewność, że on tam naprawdę jest? I co to oznacza, że podobnie „silne” dowody na obecność czołgów przeciwnika odkryto zarówno na północnej jak i południowej flance naszej obrony? Czy ewentualny atak nastąpi z południa czy z północy. A może zastosują zmylający, pozorowany atak z jednego kierunku, aby uderzyć większością sił z drugiego. Tylko z którego? Jak to rozstrzygnąć?
Sprawa zrobi się naprawdę poważna, gdy media zaczną donosić, że w sąsiednim kraju tamtejszy autorytarny lider stara się opanować pogarszającą się sytuację gospodarczą ograniczając m.in. działania opozycji, krytykującej żarliwie zarówno politykę wewnętrzną jak i zagraniczną. Co więcej, nasze źródła tam na miejscu zaczynają sygnalizować sprzeczne intencje tegoż lidera co do naszego kraju. Deklarowana wola dobrosąsiedzkich stosunków ma być tylko maskowaniem przygotowań do inwazji na nasz bogaty, demokratyczny kraj. Rodzi się podejrzenie, że zaproszenie dla naszego prezydenta do sąsiedniego kraju może być pułapką. I na domiar złego jeden z generałów planuje pucz przeciw swojemu liderowi, który odmawia poprawy sytuacji materialnej sił zbrojnych. I przychodzi ranek, gdy pasażerowie samolotu, który właśnie lądował w naszej stolicy alarmują Straż Graniczną, że świtem – w drodze na lotnisku w sąsiednim kraju – zaobserwowali długie kolumny wozów pancernych zmierzające w stronę lotniska. A droga na lotnisko rozdwaja się i wiedzie w stronę naszej granicy. Wiemy co prawda od dawna, że u sąsiadów były planowane manewry. Ale dziś rankiem wszelka łączność ze stolicą sąsiadów została odcięta. Nawet łącze satelitarne z naszą ambasadą zostało zerwane. No i w tej sytuacji nasz prezydent poleca nam rozstrzygnąć, co tak naprawdę tam się dzieje: manewry, pucz czy rozpoczyna się inwazja.
Tarcza i miecz
Co dalej? Czy w obliczu takiej niepewności i przy braku wielu elementarnych danych mamy szansę dociec, jak się naprawdę rzeczy mają? I sensownie pomóc prezydentowi w podjęciu optymalnej decyzji co robić?
Słusznie prawił Volkoff. Dezinformacja to (głównie) oręż wojny. Wojna jest ucieleśnieniem sytuacji wyższej, a czasem najwyższej konieczności w skali strategicznej. Na szali stawiane jest nieistnienie lub zniewolenie narodu. Wtedy wykorzystuje się wszelkie dostępne zasoby, aby pokonać przeciwnika. Ale dezinformacja może być orężem nie tylko w czasie „gorącej” wojny. Manipulacja informacją jest powszechną bronią w sytuacjach spornych. Uważny obserwator dostrzeże to tu i teraz.
W każdej sytuacji o dużym nasyceniu niepewności MUSIMY więc zakładać, że jesteśmy dezinformowani przez adwersarza. Musimy się pilnie strzec, gdyż przeciwnik nie zawaha się przed wydobyciem miecza dezinformacji, gdy tylko uzna to za opłacalne. Ale mając do dyspozycji pewne szczególne metody analityczne, które nie pochodzą z torby czarnoksiężnika, a są stosowane przez osoby z rzetelnym przygotowaniem naukowym, można sobie poradzić nawet z bardzo niepewnymi sytuacjami. Nasza cicha choć nie tajna broń nosi z pozoru banalną i nudną nazwę: analiza hipotez konkurencyjnych. Ale jest ostra jak brzytwa. Jak brzytwa Ockhama. W końcu na każdy miecz znajdzie się jakaś tarcza. To także jest oręż.