O ignorancji, arogancji i doktrynerach
Praca wywiadu ma sens wtedy i tylko wtedy, gdy kolejni rządzący chcą wiedzieć i słyszeć więcej, niż to jest możliwe z siedziby Prezydenta, Premiera i poszczególnych ministrów. Aby tego chcieć, trzeba „chcieć chcieć”. Nasza władza nie tylko nie wie (ignorancja) ale i nie chce (arogancja). Czy aby nie przesadzam?
Przyjrzyjmy się niektórym faktom. Przez długie lata rządów koalicji PO-PSL budżet Agencji Wywiadu był mniejszy niż budżet IPN. Nie sprawdzałem, czy ta proporcja zmieniła się pod rządami nowej władzy. Co to oznaczało w czasach minionych? Oczywiście interpretacji może być multum. Ale sądzę, że jedna z nich powinna Czytelników zainteresować. Otóż im większe pieniądze rząd przeznacza na skoncentrowane na przeszłości zadania o treści historycznej (IPN), a równocześnie ignoruje potrzeby rozpoznawania co będzie za rok, dwa czy dwanaście (AW), tym bardziej powinniśmy jako obywatele odczuwać zaniepokojenie. Taka dysproporcja nieodparcie przywodzi mi na myśl przypuszczenie, że władzy wydaje się, iż grzebanie w przeszłości może być dla niej korzystne, a spoglądanie poza horyzont czasu – niekorzystne. Że w systemie wartości politycznych wiedza o tym co już się stało jest wyżej ceniona niż wiedza o tym co nas czeka. Dlaczego tak się dzieje?
Moim zdaniem znaczną część odpowiedzialności można przypisać fenomenom wymienionym na wstępie. Ignorancji. I arogancji.
Porozmawiajmy najpierw o ignorancji. Cóż to jest? Słysząc to słowo nie można oprzeć się wrażeniu, że jest ono obraźliwe. Ale nie jest. Oznacza przecież niewiedzę. Nikt z nas nie jest wszechwiedzący. I zawsze ktoś dociekliwy znajdzie domenę, w której nie mamy nic do powiedzenia. Gdzie jesteśmy ignorantami. No to w czym problem? Tkwić w niewiedzy to nie grzech. O ile o tym wiemy. I zgodnie z tą wiedzą o niewiedzy postępujemy. Jakże często obserwujemy ludzi, którzy wstydzą się przyznać do swej niewiedzy. I brną w opowiadanie banialuków (miasto Banja Luka w tym miejscu bardzo przepraszam) w temacie, w którym nie mają żadnych kompetencji. Albo niewielkie. I w tym momencie popełniają grzech śmiertelny dla człowieka rzetelnego. Nie potrafią włączyć myślenia krytycznego. Nie wiedzą (ignorancja!) gdzie jest taki włącznik. Skrada się do nas zdradliwa arogancja. A ta nakazuje nam uznanie, że wiemy! Nawet jeśli nie wiemy. Ba, jeśli wiemy, że nie wiemy, to jesteśmy tylko o pół kroku od prawdy. A ta ponoć wyzwala.
Poszukiwaniem prawdy zajmują się naukowcy. To tylko taka ogólna definicja. Niektórym naukowcom wcale na prawdzie nie zależy. Wtedy przestają być rzetelni i czcigodni. Stają się zwykłymi doktrynerami. Jeśli rządy nieopatrznie wynajmują doktrynerów do poszukiwania prawdy, najczęściej otrzymują „post-prawdę”. A gdy doktrynerzy zalęgną się w wywiadzie, w tym ostatnim bastionie prawdy, to aż się prosi o katastrofę. A jaka jest różnica między naukowcami a doktrynerami? Ciekawi odpowiedzi Czytelnicy mogą zapoznać się poniżej z odpowiedzią na to pytanie autorstwa znanego polskiego naukowca. Jeśli Was to nie interesuje (choć moim zdaniem powinno), proszę przewinąć wydzielony poniżej tekst. I kontynuować lekturę.
* * *
„1. Naukowców interesuje rzeczywistość, jaka jest.
Doktrynerów interesuje rzeczywistość, jaka powinna być.
2. Naukowcy chcą, żeby ich poglądy pasowały do rzeczywistości.
Doktrynerzy chcą, żeby rzeczywistość pasowała do ich poglądów.
3. Stwierdziwszy niezgodność między poglądami a dowodami naukowiec odrzuca poglądy.
Stwierdziwszy niezgodność między poglądami a dowodami doktryner odrzuca dowody.
4. Naukowiec uważa naukę za zawód, do którego czuje zamiłowanie.
Doktryner uważa doktrynę za misję, do której czuje posłannictwo.
5. Naukowiec szuka prawdy i martwi się trudnościami w jej znajdowaniu.
Doktryner zna prawdę i cieszy się jej zupełnością.
6. Naukowiec ma mnóstwo wątpliwości, czy jest prawdą to, co mówi nauka.
Doktryner nie ma najmniejszych wątpliwości, że jest „prawdą” to, co mówi doktryna.
7. Naukowiec uważa to, co mówi nauka za bardzo nietrwałe.
Doktryner uważa to, co mówi doktryna, za wieczne.
8. Naukowcy dążą do uwydatniania różnic między nauką a doktryną.
Doktrynerzy dążą do zacierania różnic między nauką a doktryną.
9. Naukowiec nie chce, żeby mu przypisywano doktrynerstwo.
Doktryner chce, żeby mu przypisywano naukowość.
10. Naukowiec unika nawet pozorów doktrynerstwa.
Doktryner zabiega choćby o pozory naukowości.
11. Naukowiec stara się obalać poglądy istniejące w nauce.
Doktryner stara się przeciwdziałać obalaniu poglądów istniejących w doktrynie.
12. Naukowiec uważa twórcę nowych poglądów za nowatora.
Doktryner uważa twórcę odmiennych idei za wroga.
13. Naukowiec uważa za postęp, gdy ktoś oderwie się od poglądów obowiązujących w nauce.
Doktryner uważa za zdrajcę kogoś kto oderwie się od poglądów obowiązujących w doktrynie.
14. Naukowiec uważa, że jeżeli coś nie jest nowe, to nie jest wartościowe dla nauki, a wobec tego nie zasługuje na zainteresowanie.
Doktryner uważa, że jeżeli coś jest nowe, to jest szkodliwe dla doktryny, a wobec tego zasługuje na potępienie.
15. Naukowcy są dumni z tego, że w nauce w ciągu tak krótkiego czasu tak wiele się zmieniło.
Doktrynerzy są dumni z tego, że w doktrynie w ciągu tak długiego czasu nic się nie zmieniło.”
Marian Mazur, Cybernetyka i charakter, Warszawa 1976, s. 23–24.
W tym miejscu dziękuję bystremu użytkownikowi Facebooka, który powyższy tekst upublicznił. Niestety, jego dane umknęły mi w gąszczu zdarzeń. Tym bardziej serdecznie dziękuję w imieniu wszystkich naukowców.
Jeśli już wiemy, co wyróżnia doktrynerów, możemy zastanowić się, kogo wolimy – ich czy naukowców. Teraz możemy rozejrzeć się dookoła. Najpierw poszukajmy arogantów. A potem doktrynerów.

flickr.com by Lukas Plewnia, CC BY-SA 2.0
We współczesnej historii Polski zdarzyło się, że jeden z ministrów spraw zagranicznych – a wiem to od wiarygodnego oficera – nie był zainteresowany informacjami polskiego wywiadu na temat polityki jednego z ważnych państw europejskich. Było to niedługo po transformacji i kraj ten nie był jeszcze naszym sojusznikiem. Tenże Minister z pełnym przekonaniem zwrócił wywiadowi analizę i z głęboką pewnością siebie uznał, że jak będzie potrzebował informacji to zwróci się z koleżeńskim pytaniem do tamtejszego ministra spraw zagranicznych, którego znał osobiście i ten mu wszystko objaśni. Ignorancja? Czy bardziej arogancja? Moim zdaniem i to i to.
Znacznie później dowiedziałem się, że jeden z następców naszego arogancko ignoranckiego Ministra zakwestionował treść informacji na temat politycznych planów jednego z krajów sojuszniczych. Temat informacji nie był tu istotny. Istotna była nie tylko reakcja owego późniejszego Ministra na treść analizy. Skomentował ją bowiem krótko: „JA WIEM, ŻE JEST INACZEJ!”. Fantastycznie – pomyślałem, gdy to usłyszałem. Oto znakomity moment do analizy. Zapytałem siebie retorycznie: czy doszło do spotkania ekspertów wywiadu z ministrem? Czy sprawdzono, jak się naprawdę rzeczy miały? Bo przecież ktoś się mylił – albo źródło wiedzy ministra, albo źródła wiedzy wywiadu. A może mylili się interpretatorzy tych pierwotnych źródeł? Minister i/lub analityk wywiadu. We wszystkich przypadkach sytuacja była „informacyjnie niebezpieczna”. I co? I nic…
W socjologii, psychologii i naukach politycznych karierę robi pojęcie bańki informacyjnej. Obserwujemy to zjawisko w mediach społecznościowych. Jeśli w kręgu naszych czytelników w obszarze publicznym na platformie Facebook pojawia się ktoś, kto prezentuje poglądy odmienne od naszych, robi nam się nieprzyjemnie. A jeśli swoje odmienne poglądy wyraża w sposób dla nas nieprzyjemny, wytykając nam nasze słabości, przywary i błędy? Blokujemy takiego czytelnika i mamy pozorny spokój. Jesteśmy bezpiecznie otoczeni ludźmi nadającymi na naszej fali. Zero kontrowersji, zero sporów. Ten sam mechanizm funkcjonuje w polityce.
Zdumiewające jest, jak awansowanie w hierarchii społecznej (np. z burmistrza na premiera, z urzędnika na prezydenta itp.) wyłącza w człowieku poczucie własnej tożsamości. A to wyłączenie włącza coś innego – poczucie misji i idącą za tym poczuciem decyzyjną zewnątrzsterowność. No i mamy kandydatów na doktrynerów. Kim są doktrynerzy? Patrz pięć akapitów wyżej.
Teraz przyjrzyjmy się szczegółom. Zacząłem ten esej od dotknięcia kwestii wywiadu. Przeciętny Czytelnik interesujący się sprawami wywiadu ma zapewne na półce z książkami rozmaite pozycje związane z tą tematyką. Autorzy literatury popularnej starają się wykorzystać tajemniczość z jaką otaczane są sprawy wywiadu aby opowiedzieć o jakiejś pełnej niebezpiecznych przygód misji. Równolegle naukowcy starają się dociekać prawdy o operacjach wywiadu szukając jej w archiwach i opowieściach świadków. Nic w tym złego, powiemy. Oj… czy rzeczywiście?
Patrząc na wywiad z takiej perspektywy powoli przyzwyczajamy się do narracji, która opowiada nam albo o wydarzeniach fikcyjnych (np. przygody Jamesa Bonda), albo o czasach minionych (np. Archiwum Mitrochina). Opowiada nam bajki lub historię. No to co w tym jest nie tak? Przyjmijmy, że Szacowny Miłośnik przygód lub/i prac historycznych nie jest akurat oficerem jakiejś renomowanej służby wywiadowczej. Wtedy jest z konieczności zdominowany przez swoiście zafałszowany obraz realiów pracy wywiadu. Bo to z czym się zapoznał jest albo mitem, albo w najlepszym wypadku opowieścią o czasach bardzo minionych i przez to pozbawioną kontaktu z TU i TERAZ. Jesteś więc Czytelniku ignorantem. Ignorantem z konieczności. I tu jesteś usprawiedliwiony. Ale i tak, Szanowny Czytelniku jesteś w znacznie lepszej sytuacji niż Prezydent i premier polskiego rządu. O ministrach nie wspomnę.
Bo kim są tak naprawdę nasi przywódcy, z punktu widzenia wywiadu? Są wybrańcami wybrańców (Sejmu). Fakt. A ci wybrańcy też są wybrańcami innych wybrańców (pewnej części Narodu). Słusznie. Ale jakby to paradoksalnie nie brzmiało w kontekście naszych rozważań, to przecież jedni ignoranci wybierają innych ignorantów, a ci z kolei nominują następnych. Ignorantów w sprawach wywiadu oczywiście (pamiętam przecież o obraźliwym aspekcie terminu ignorancja).
Czy powierzyłeś kiedykolwiek Szanowny Czytelniku swój cenny samochód, zakupiony za krwawo okraszony procentami kredyt, osobie bez prawa jazdy? Jeśli tak, zapewne rodzina uznała Cię za… no, powiedzmy… osobę co najmniej lekkomyślną. A bez wahania powierzasz władanie czymś równie skomplikowanym jak nie bardziej, jakim jest wywiad, osobom nie mającym o tym wywiadzie należytej wiedzy. Wiem, wiem, Czytelniku. Odpowiesz, że przecież jest Minister Koordynator, a ten się powinien znać. Naprawdę? Tak myślisz Drogi Czytelniku?
Wiele lat temu po wygranych wyborach w pewnym średniej wielkości kraju pewna partia polityczna nominowała na stanowisko Koordynatora zaufanego prawnika. Tenże prawnik był pełen uprzedzeń do służby wywiadowczej, której kierowanie powierzono byłemu oficerowi, zajmującemu się wcześniej sprawami krajowymi. I tak się złożyło, że ważne organizacje wywiadowcze z kręgu państw NATO owego świeżutkiego Koordynatora do siebie zaprosiły. I rozpaczliwie dopytywały poprzez swoich łączników w stolicy średniej wielkości państwa o czym mają z takim ignorantem rozmawiać? Doświadczeni oficerowie wywiadu kraju średniej wielkości w tej sytuacji doradzili swoim kolegom z większych krajów podjąć misję typowo edukacyjną. Koordynatora w trakcie wizyt w obcych, choć sojuszniczych krajach należy przeszkolić. Przeszkolenie w większym kraju doceni on bowiem bardziej niż gdyby edukowano go we własnym, zaledwie średnim kraju. I tak też się stało.
Koordynator ów miał jednak większe ambicje poznawcze. I okazało się, że zdawał sobie sprawę ze swoich własnych ograniczeń. Cześć mu i chwała za to. Poprosił więc dowodzącego wywiadem oficera, aby ten zafundował mu bezpłatne szkolenie z udziałem doświadczonych ludzi z wywiadu wciąż i nieustająco średniego kraju. Stało się tak jak chciał. Przeszkolono go i w jego własnym kraju. Koordynator ów chciał też poprawnie koordynować służby. Zgrupował więc wokół siebie grupę wykształconych i ambitnych młodych ludzi. Niestety, nie wiedział, że koordynacja to nie tylko prosta realizacja obowiązków delegowanych do niego przez Premiera. To także rozumienie wewnętrznej dynamiki w służbach, które trzeba koordynować. Aby taką dynamikę i jej niuanse rozumieć, trzeba mieć coś, co Amerykanie nazywają „expertise” – swoiste połączenie wiedzy i doświadczenia. A tego – z konieczności – ów Koordynator i jego młodzi urzędnicy nie mieli. No bo skąd? Dlatego moje zaufanie do Koordynatorów jest generalnie bardziej niż ograniczone. Niestety, nie jestem szefem Koordynatora. A może i dobrze?
Cóż, tamte czasy minęły. Minęli też różni kolejni „władcy” wywiadów. I tego cywilnego, i tego wojskowego. Minęli kolejni Prezydenci i Premierzy, i Ministrowie. A żaden z nich nie znał się tak naprawdę na sprawach tej specyficznej służby. Nie wiem kto dziś objaśnia Prezydentowi i Premierowi zawiłości tego co robi oraz jak i o czym informuje go wywiad. Dawniej Premierowi podpowiadał Koordynator. Albo jego odpowiednik. Na tyle, na ile potrafił. Prezydentowi – wyznaczony urzędnik Kancelarii. Na tyle, na ile potrafił. Czy któregoś z nich sojusznicy przeszkolili z tematyki wywiadowczej? Jeśli tak, to ile z ich szkoleń zapamiętali i zrozumieli? I czy malejąca dzięki temu ignorancja była w stanie uporać się z podstępną arogancją? Sądząc po ostatnich decyzjach rządu w sprawie obniżania emerytur funkcjonariuszom i otwierania zbioru zastrzeżonego (pisałem o tym Tu – Manifest oficerów wywiadu RP i Tu – Zbiór Zastrzeżony: sukces czy klęska?) to jednak arogancja ciągle wygrywa. Doktrynerów nam przybywa. Wystarczy posłuchać i poczytać.
W ostatnich latach ze służb i cywilnych, i wojskowych odchodzili rok po roku kolejni posiadacze owej brakującej kiedyś „expertise”. I znikali gdzieś, w cywilnej nicości. Zdejmowali oficerki i zakładali kapcie. Czasem tylko sięgali po kalosze, gdy szli skopać i wygrabić ogródek. Dobrze, że tylko ogródek…