201801.10
Kategoria Komentarze

Kontakty z wrogiem


Wojciech Martynowicz

Gazeta Polska ostatnio opublikowała materiały na temat karygodnych „kontaktów” wysokich rangą oficerów SKW z przedstawicielami służb rosyjskich. W tle tli się argument, że te służby reprezentują państwo rywalizujące z NATO, a więc wrogie Polsce. Innym cytowanym przez GP argumentem, zawartym w materiałach prokuratorskich, jest kwestia wysłania do Moskwy oficerów SKW z paszportami dyplomatycznymi (ciekawe, czy mieli immunitet) wystawionymi na prawdziwe nazwiska. Ujawniono więc rzekomo tożsamość oficerów, która zdaje się powinna być chroniona dożywotnio. Choć zaistniały od tej zasady liczne wyjątki. Dotyczyły prawie wyłącznie tych funkcjonariuszy, którzy służyli przed 1990 rokiem.

Informuję niniejszym Czytelników Gazety Polskiej i widzów TV Republika (która pełni rolę tuby propagandowej), że oba media, nie mając zielonego pojęcia o technikach postępowania w służbach specjalnych na styku z obcą służbą, łykają argumenty prokuratury jak ślepe pelikany bo wydaje im się, że świat się wali. A przynajmniej tak myślałbym, gdybym uwierzył w „dziennikarską naiwność” ludzi z owych mediów. Ale jakoś nie wierzę. Dlatego sądzę, że intencją tych publikacji jest robienie wody z mózgu wiernym Czytelnikom i Słuchaczom. W trosce o ową publiczność zabieram głos, bo przecież skąd ma ona wiedzieć, że jest karmiona półprawdami, ćwierć faktami i wątpliwej jakości narracją. Dlaczego wątpliwej? Po pierwsze została naruszona tajemnica śledztwa, kiedy indziej bardzo pieczołowicie chroniona. Ale nie w tym przypadku. Cóż, „cieknąca informacjami” prokuratura to nie moja domena.

Jeśli Czytelnicy Gazety Polskiej dotrą do niniejszej wypowiedzi (wątpię w to, ale nie zawadzi spróbować), to mogę im zaoferować moją narrację, opartą nie na prokuratorskiej zawodowej paranoi, a na rzeczywistych dylematach jakie trafiały się w przeszłości i nadal trafiają się nam w służbach specjalnych. Dylematach, w których każda służba stara się sterować zachowaniem swoich funkcjonariuszy poprzez generowanie odpowiednich instrukcji operacyjnych. Od sprawdzenia, czy takie instrukcje były sporządzone, kiedy były sporządzone i czy były przestrzegane, są przełożeni stojący ponad SKW. A nie Czytelnicy najwspanialszej nawet gazety czy stacji telewizyjnej. Ewentualny gromki śmiech niektórych czytających w tym momencie nie wzbudzi mojego zdumienia.

Jako długoletni oficer wywiadu, pracujący także w styku z obcymi służbami, wielokrotnie miałem do czynienia z BARDZO bliskimi kontaktami z ich przedstawicielami. Granicą bliskości było nie tylko wspólne spożywanie dań, przygotowanych przez nasze żony, ale także wzajemne próby upojenia tego drugiego drogimi gatunkami alkoholu. Melduję, że w trakcie owych zdradzieckich czynności posługiwałem się paszportem dyplomatycznym na moje prawdziwe, a nie legalizacyjne, nazwisko. Inna sprawa, że przysługiwał mi immunitet, jako “dyplomacie” akredytowanym w krajach, gdzie bywałem.

Source: pexels.com, CC0.

Informuję też wiernych Czytelników Gazety Polskiej, że owi „obcy przedstawiciele” reprezentowali służby państw jak najbardziej nieprzychylnych mojemu krajowi. Co ciekawe, w jednym przypadku jeden przedstawiciel nie umiał się powstrzymać przed próbą werbowania mojej osoby, czemu dałem odpór, posyłając go eleganckimi słowami „do diabła”. Posłuchał. Był to obywatel kraju, który jakiś czas potem sponsorował umorzenie polskich długów. Domyślam się, że stało się to między innymi w ramach wstydu i ekspiacji za „podłe i zdradzieckie podejście” nie tylko do mojej osoby.

W innym przypadku przedstawiciel obcej służby, popijając dobrze schłodzoną wódkę, nie tylko nie werbował mojej skromnej osoby (być może uznał, że nie nadaję się na szpiega), ale zdradził mi ważne dla mojego kraju informacje. Domyślałem się wtedy, że ów miłośnik zmrożonej wódki czynił to za zgodą swojej Centrali, która oceniła, że Polacy powinni coś wiedzieć. Coś, co wskazywało, że wkrótce możemy jako Państwo znaleźć się w pewnej pułapce sytuacyjnej, którą owe niezbyt przyjazne Polsce państwo oceniało jako niekorzystne zarówno politycznie jak i militarnie także dla siebie. Powoływano się na wspólne zagrożenia „interesu własnego” mojego kraju i ich ojczyzny. Początkowe podejrzenie o inspiracji, a nawet dezinformacji, nie potwierdziło się. Miłośnicy wódki mieli rację.

W jeszcze innym przypadku, razem z moim ówczesnym Szefem, siedziałem za stołem „biesiadując” z przedstawicielami kraju ewidentnie wrogiego Wielkiemu Szatanowi. Było to w czasie, gdy Wielki Szatan był naszym sojusznikiem, a z żołnierzami tegoż Szatana my Polacy ramię w ramię, także w większym towarzystwie, prowadziliśmy trudną misję. Owa misja, zapewne przez jakieś przeoczenie i wbrew ostrzeżeniom miłośników zmrożonej wódki, stała się okupacją pewnego bogatego kiedyś, a teraz już upadłego kraju. Po zakończonej „biesiadzie” obca delegacja otrzymała drobne upominki od naszej delegacji. Druga strona zachowała się kurtuazyjnie i wręczyła nam swoje prezenty. Nie pamiętam, co dostał Szef. Ja dostałem elegancki portfel z jasnobrązowej skóry. W jego wnętrzu była dyskretnie, ale czytelnie odciśnięta w skórze inskrypcja: „Z pozdrowieniami od Ministerstwa Wywiadu …” i tu widniała oficjalna nazwa owego niepokornego państwa. Do dziś ten portfel wykorzystuję prowokacyjnie podczas rozmaitych wyjazdów i spotkań.

Patrzyłem kiedyś na ten napis na portfelu z zadumą. Pomyślałem, że gdybym pojawił się na granicy owego państwa i okazał ten portfel, zapewne otrzymałbym prawo wjazdu, nawet bez paszportu i bez wizy. Ale gdybym z tym samym portfelem pojawił się na drugim końcu świata i gdzieś w pobliżu Ellis Island okazał go funkcjonariuszowi Służby Imigracyjnej, zapewne wylądował bym w areszcie prewencyjnym. Zapewne, ale nie na długo. Bo w przepastnych bazach danych Wielkiego Szatana dawno, dawno temu figurowałem co prawda jako drań. „Bad boy”. Ale to było „kiedyś”.

O szczególnym trybie służby w wywiadzie w kontekście „podejrzliwości” przypomina mi moja własna historia, którą opisałem w jednym z esejów na stronie www.fundacjapoint.pl. Leniwym Czytelnikom wyjaśnię tylko, że na prośbę Zarządu Wywiadu UOP, po prawie trzyletniej przerwie w służbie, musiałem poddać się badaniu na wariografie. W 1993 roku realizował to ktoś z kontrwywiadu. Na pytanie „czy miał pan kontakt z przedstawicielami obcych służb specjalnych?” odpowiedziałem, że tak i to często. Ba, obca służba nawet próbowała mnie zwerbować. Operator maszyny zgłupiał. Zatrzymał badanie, poprosił o wyjaśnienia. Po dłuższym namyśle wybrał wariant: powtórzymy badanie w innym terminie w wariancie z nagrywaniem wideo. Najwyraźniej było to wtedy jego pierwsze spotkanie z kimś kto miał takie jak ja „bliskie spotkania III stopnia z obcymi”.

Podobnie zachowuje się ekipa z Gazety Polskiej. Tylko że od 1990 roku minęło już ponad ćwierć wieku. Można było wychować kadrę specjalistów-dziennikarzy, potrafiących poradzić sobie rzetelnie z tematem, jaki prokuratura zaprezentowała w aktach oskarżenia oficerów SKW. Najwyraźniej nie wyszło.

W roku 1999 wejście Polski do NATO wymusiło na naszym kraju nowe podejście do ochrony informacji niejawnych i bezpieczeństwa osobowego. Funkcjonowałem wtedy w trudnym i gorącym kraju na przykryciu. Z immunitetem dyplomatycznym, który byłby wart funta kłaków, gdyby jakiś lokalny patriota-zelota (taki nawiedzony bojownik – „sicario”) postanowił mimo wszystko poderżnąć komuś z nas gardło. Pewnie moja żona, a także Szef mojej placówki usłyszeliby wtedy uprzejme wyrazy ubolewania. No i w drodze wyjątku zezwolono by na transport zwłok do kraju jakimś „humanitarnym” lotem, bo zwykłe były zabronione. A pewien „sicario” pewnego dnia faktycznie spróbował. Bez sukcesu…

W owym czasie, gdy wszyscy przygotowywali się na „Millennium Bug”, my na wysuniętej placówce mieliśmy odmienne problemy. W obszernej ankiecie bezpieczeństwa przesłanej z kraju, którą wraz moim Szefem (z instytucji przykrycia) i kolegami musieliśmy wypełnić, była rubryka, której nie wolno było pominąć. Stosowne pytanie brzmiało:

„Czy Pan/Pani utrzymywał w okresie ostatnich 20 lat kontakty prywatne lub służbowe z obywatelami innych państw?”

Przeczytaliśmy to z Szefem i spojrzeliśmy na siebie z ironicznymi uśmiechami. Szef tylko szepnął złośliwie: mam tu wizytówki około dwóch tysięcy znajomych obcokrajowców, którzy ostali się w moim notatniku po bez mała 40 latach służby w dyplomacji. Co robimy, panie Wojciechu?

Odpowiedziałem tak: Szefie, zrobimy dokładnie to, co Szef ma na myśli. Kserujemy wizytówki i kopie dołączamy do ankiety. Na jednej stronie A-4 zmieści się ich jakieś dwadzieścia. Będzie Szef miał jakieś sto dodatkowych stron do  dołączenia do ankiety. Współczuję tym co dostaną nasze ankiety do weryfikacji…

Po co przytoczyłem powyższą historyjkę? Bo z pozoru racjonalny, a w niektórych przypadkach chytry zabieg kontrwywiadowczy, zaaplikowany bez znajomości kontekstu i sensu tegoż kontekstu, jest jak zastrzyk z lekarstwem podany bez uprzedniej diagnozy, tak trochę na wyrost. Jest jak podanie antybiotyku o szerokim, a nie dedykowanym spektrum działania, co powoduje, że bakterie gremialnie padają trupem, czasem razem z pacjentem. Podobnie postępują obecne władze, zresztą nie tylko w kwestii byłych szefów SKW. Pozbywają się rzekomej „gorączki” wyrzucając termometr.

Ironią losu jest to, że władza, bez żenady ujawniająca na przykład tożsamość wybranych do odstrzału oficerów wywiadu, którą to tożsamość ustawowo należało chronić dożywotnio ze względów oczywistych, teraz oskarża oficerów z kierownictwa SKW, że czynili to co czynili. Głupota czy rozmyślna hipokryzja w stosowaniu podwójnych standardów? Wiem, wiem, będą się tłumaczyć, że przy Zbiorze Zastrzeżonym ujawnianie dotyczy emerytów sprzed lat. Więcej na temat bałamutności takiego podejścia Czytelnicy znajdą w dawnym eseju po tytułem „Zbiór zastrzeżony – sukces czy klęska”. Hipokryzja. Hipokryzja do kwadratu. Władza zamiast chronić swoje oczy i uszy, sama się okalecza. Nie po raz pierwszy. Obywatelu! Nie możesz czuć się bezpieczny. Władza zresztą też. Ale ona najwyraźniej o tym nie wie. Albo nie chce wiedzieć.

Wojciech Martynowicz